„Niesamowite w rynkach finansowych jest to, że są dekady w których dzieje się niewiele, ale są też tygodnie, kiedy dzieją się dekady.”
Choroba COVID-19 wywołana wirusem SARS-CoV-2, występująca na świecie od połowy grudnia 2019, wywołała jedną z największych panik w historii rynków finansowych. Epidemia rozpoczęła się w mieście Wuhan, w środkowych Chinach. Jeszcze w styczniu mieliśmy pierwsze przypadki zarażeń w innych krajach, przede wszystkim w Azji. Pierwszy potwierdzony przypadek w Polsce miał miejsce dopiero czwartego marca. Początkowo świat nie dowierzał, że możemy doświadczyć światowej pandemii i skupiano się przede wszystkim na zamknięciu fabryk w Chinach oraz przerwaniu łańcuchów dostaw.
I fala spadków (23.01 – 21.02)
Pierwsze spadki na giełdach wywołane koronawirusem miały miejsce w okresie 24-31 stycznia. SP500 spadł wtedy 3,4%. Na wykresie ruch ten wygląda na zwykłą korektę w trendzie wzrostowym, ponieważ jeszcze później SP500 ruszył na nowe szczyty. Jednak to było pierwsze ostrzeżenie kiedy to cały świat finansowy dowiedział się o panującej epidemii w Chinach. Jeszcze wtedy myślano, że problem dotyczy przede wszystkim Chin, a w drugiej kolejności innych państw w Azji. Pandemia na świecie uznawana była za skrajnie pesymistyczny scenariusz. Mimo ostrzeżeń niektórych epidemiologów, a także wzrostu liczby zarażonych, rynki finansowe zignorowały zagrożenie. Jedyne czego się obawiano to zakłóceń w łańcuchach dostaw – fabryki w Chinach działały w dużym ograniczeniu. Utrudnienia były także w transporcie. Ciekawe było zachowanie chińskiej giełdy, gdzie logika podpowiada, że to właśnie tam powinny być największe spadki. Należy tutaj zaznaczyć, że w Chinach nie ma demokracji i rząd pozwala sobie na różne działania, aby wspomóc gospodarkę. Tak też się stało tym razem – 3 lutego rząd chiński ogłosił zakaz gry na spadki oraz, że zwiększy skup akcji na giełdzie. Te decyzje zbiegły się z dołkiem na giełdach. W kolejnym tygodniu, mimo bombardowania mediów negatywnymi wiadomości o przerwaniu łańcuchów dostaw na świecie, giełda powoli kroczyła w górę. Pojedyncze firmy informowały o problemach w dostawach z Chin.
Oczywiście byli inwestorzy, którzy już wtedy widzieli ogromne zagrożenie i zakładali duże spadki na indeksach giełdowych, co więcej nawet to grali. Wyobraźnie sobie ich miny, gdy mimo natłoku złych informacji, rynki sobie z tego nic nie robiły i już 6 lutego SP500 wybił nowe historyczne szczyty. Mimo tak klarownej sytuacji, to i tak rynki na początku dawały błędne sygnały. Dlatego tak trudno zarabiać nawet, gdy ma się rację. A już zdecydowanie najgorzej „mieć rację i stracić pieniądze”, co wbrew pozorom zdarza się dosyć często. Oczywiście dotyczy to przede wszystkim inwestorów krótkoterminowych. Wynika to z faktu, że nieważne jak jesteśmy czegoś pewni, należy mieć zlecenie obronne stop loss, które mimo określenia przez nas dobrego kierunku, może zostać wybite. Podobnie było tym razem – jeśli ktoś zaczął grać na spadki pod koniec lutego i ustawił stop loss na nowych szczytach, to niestety na tej pozycji stracił.
Ostatecznie spadki z końca stycznia zostały uznane przez rynek za nieistotną korektę i większość analityków nawet nie uznaję tych spadków jako pierwszy sygnał ostrzegawczy. Często uważa się, że zanim dojdzie do początku dużych spadków, to dochodzi do dystrybucji, czyli sprzedaży akcji przez większych oraz lepiej poinformowanych graczy. Wielu inwestorów uważa, że przy tej bessie nie mieliśmy do czynienia z fazą dystrybucji, jednak ja uważam, że dystrybucja miała miejsce właśnie na początku lutego. Potwierdzeniem tej tezy jest zwiększone zainteresowanie złotem, co widzimy po ruchu ceny w dniach 17-21.01. Ruch 4% można było wtedy uznać za podwyższoną zmienność.
Polska giełda, mimo że w tym czasie była jednym z najtańszych rynków na świecie (chociażby według wskaźnika cena do zysku), to w tym okresie traciła bardziej od chociażby amerykańskich i niemieckich indeksów. Najbardziej traciły duże spółki z indeksu WIG20. Pojedyncze spółki chociażby z gamingu czy biotechnologii radziły sobie wciąż dobrze.
Ciekawostka: W ostatnich miesiącach przed rozpoczęciem bessy, na parkiet weszło wielu inwestorów indywidualnych w USA. Brokerzy w tym okresie zmienili ofertę na „bez prowizji” dzięki czemu inwestowanie w Stanach Zjednoczonych stało się jeszcze tańsze. Mieliśmy wtedy historycznie duże wolumeny millenialsów, którzy nie do końca wiedzieli co robią. Po czasie możemy stwierdzić, że zostali oni ubrani w „drogie” akcje.
II fala spadków (21.02 – 04.03)
Druga fala spadków na rynkach akcji miała miejsce w okresie 24-28 lutego. Kluczowy był poniedziałek 24.02, kiedy to po weekendzie rynek zaczął się dynamicznie osuwać. WIG20 tego dnia spadł o 4,2%, co było najgorszą sesją od 2016 roku. Czas pokazał, że był to dopiero początek spadków. Trudno tutaj nawet wskazać zapalnik, który tłumaczyłby dlatego akurat tego dnia nagle tak bardzo pogorszył się sentyment. Zdecydowana większość złych informacji była już znana wcześniej. Potwierdza to tylko tezę, że jednak to duzi gracze kierują rynkiem i można powiedzieć, że prawdziwe spadki tak naprawdę zaczęły się, gdy to oni zaczęli sprzedawać. Należy pamiętać, że to jednak popyt i podaż kierują rynkiem, a nie newsy. Właśnie dlatego uważam, że tak kluczowa była I fala spadków, która ostatecznie została wyciągnięta w górę przez popyt. Potem mimo nowych high na SP500, mieliśmy fazę dystrybucji.
SP500 od szczytu z 20.02 do dołka z 28.02 spadł o ok. 16%, podobnie jak inne giełdy, w tym GPW. Są opinie, że nie tylko wybuch epidemii wywołał te spadki, ale także rosnące poparcie Bernie Sanders na stołek prezydenta USA. W pewnym momencie był on faworytem wśród demokratów. Ostatecznie jego dominacja trwała dosyć krótko, bo z odbiciem na giełdzie w pierwszych dniach marca zbiegło się wyjście na prowadzenie Joe Bidena. Rynek bardzo obawiał się wygranej Sandersa, więc wzrost jego poparcia rzeczywiście mogło zwiększyć skalę spadków. Wybory prezydenckie mają mieć miejsce w listopadzie, więc sprawy polityczne stają się coraz bardziej istotne dla rynków. Powszechne było stwierdzenie, że najprawdopodobniej nie doświadczymy spadków na giełdach, bo mamy rok wyborczy.
Co prawda nasze GPW nie doświadczyło tak dużej korekty wzrostowej jak SP500, ale i tak nie było aż tak źle. Spadaliśmy w podobnym tempie jak zagranica. Ponownie lepiej zachowywały sobie mniejsze spółki od dużych. Warto tutaj spostrzec, że GPW jest otwarta w godzinach 9.00-17.00, a handel na amerykańskiej giełdzie jest przesunięty o sześć godzin. Ponadto kontrakty na SP500 i DAX30 działają praktycznie całą dobę. Przy tak dużej zmienności jaka miała miejsce, różnice te są istotne i krótkoterminowy handel na polskiej giełdzie był utrudniony. Największym problemem były pojawiające się duże luki w notowaniach na naszym parkiecie. Ponadto często po otwarciu doświadczaliśmy paniki.
W tym okresie uwaga mediów skupiona była tylko i wyłącznie na walce z koronawirusem, którym tłumaczono występujące spadki. Dzięki bardzo rygorystycznym działaniom na terenie Chin, stabilizowała nam się sytuacja z wirusem. Chińczycy w całości podporządkowali się wyznaczonym procedurą. Dzięki temu w analizowanym okresie zmniejszała nam się liczba zarażonych w Republice Chińskiej, jednak dopiero zaczynała się epidemia w innych krajach. Z pojedynczych przypadków zarażonych pojawiały się dziesiątki chorych. Rynek jeszcze nie wyceniał możliwości wystąpienia pandemii na świecie.
W tym okresie kluczowym wydarzeniem było cięcie stóp procentowych poprzez FED dnia 03.02. Stopy procentowe zostały obniżone z 1,5-1,75% do 1,0-1,25%, czyli aż o 50 p.b. Miało to miejsce niespodziewanie poza posiedzeniem FED. Tego typu zabiegi historycznie miały tylko miejsce w bardzo kryzysowych sytuacjach. Pierwszą reakcją na giełdach był optymizm, jednak trwał on zaledwie kilka minut. Rynek szybko zaczął się zastanawiać, jak musi być źle, skoro FED decyduje się na taki krok. Rynek jeszcze przetestował następnego dnia wyznaczone dzień wcześniej szczyty i powędrował na południe. Niedługo za tą decyzją podążyły inne banki centralne na świecie, które także rozpoczęły obniżki stóp procentowych.
Ciekawie zachowywało się złoto w tym okresie, które wcale nie umacniało się w tych warunkach. Powszechnie uważa się, że gdy wzrasta na rynku niepewność, złoto zyskuje na wartości. Tym razem było inaczej. Jest to bardzo negatywny sygnał, bo najczęściej w pierwszej fazie bessy, tracą również metale szlachetne, bo wszyscy inwestorzy preferują gotówkę. Jako wytłumaczenie tego zjawisko uznano pękające depozyty wśród inwestorów, którzy grali na kontraktach terminowych (wymagany jest wtedy depozyt i gdy rynek nie idzie w naszą stronę depozyt musi być zwiększony). Spadki na giełdach spowodowały braki w depozytach wśród inwestorów mających długie pozycje chociażby na SP500, więc zamykali oni pozycje na innych instrumentach, w tym na złocie, aby uzupełnić brakujący depozyt. Można zauważyć, że złoto było dodatnio skorelowane z indeksami giełdowymi w tym okresie.
Zastanawiający jest również fakt dlaczego mimo przejścia rynków w tryb risk-off, mocno tracił dolar oraz umacniała się złotówka. Na pewno było to spowodowane zwiększeniem oczekiwań na spadki stóp procentowych w USA. Jednak wciąż PLN jako waluta rynku rozwijającego powinna w tym okresie tracić z powodu tak dynamicznych spadków na rynkach akcji. Być może rynek jeszcze nie wierzył, że lada moment rozpocznie się techniczna bessa (spadek od szczytu o ponad 20%). Jeszcze w tym okresie tego nie doświadczyliśmy, bo poziom ten był mocno broniony. Uznaje się, że przebicie -20% na indeksach giełdowych powoduje zmianę algorytmów (handel algorytmiczny w USA stanowi ponad 50% obrotu) na granie na spadki. Automaty zamiast kupować korekty spadkowe, to sprzedają korekty wzrostowe. Być może to właśnie rozpoczęcie technicznej bessy miałoby spowodować przepływ kapitału z walut rozwijających do dolara.
III fala spadków (04.03 – 20.03)
Trzecia fala spadków na giełdach zaczęła się 04.03, bo wtedy skończyła się korekta wzrostowa po ostatnich spadkach. Ten okres przejdzie do historii jako jeden z najbardziej dynamicznych spadków cen akcji w historii. W tym wieku takiej wyprzedaży świat jeszcze nie widział. W ciągu kilku dni giełdy spadły nawet 25-30%. Najbardziej spadały rynki rozwijające się, co jest normalne ze względu na mniejszą płynność na tych rynkach. Inwestorzy próbujący sprzedać akcje, nie spotykali drugiej strony transakcji, co prowadziło do dynamicznego obniżenia się kursu. Najgorsze były otwarcia sesji na GPW, gdzie przez pierwsze kilka minut po 9.00, prowadzący sesji zawieszał notowania większości spółek. Brakowało płynności. Nie miało wtedy znaczenia w jakim stopniu spółka będzie obciążona pandemią, spadało wszystko. Oczywiście sytuacja ta stworzyła wiele okazji inwestycyjnych, bo nie wszystkie segmenty gospodarki oberwą tak samo. Najmniej miały stracić branże osadzone w Internecie, a najbardziej linie lotnicze hotele, restauracje, banki.
Warto też zwrócić uwagę, że dołek na GPW był kilka dni wcześniej niż na SP500 i DAX30. Zbiegło się to z dynamicznym osłabieniem się PLN. W ostateczności co prawda wyceny na polskiej giełdzie już rosły, ale w wycenie w dolarach wcale nie. Udział zagranicznego kapitału bezpośrednio oraz poprzez ETFy to pewnie ponad 50% obrotu na GPW. Wiele ETFów jest wycenianych chociażby w dolarze i w sytuacji, gdy nasza waluta osłabia się tak bardzo, to pasywne fundusze zmniejszają udział w polskich akcjach, aby nie zmieniał się udział tych akcji w całym portfelu. Oczywiście tego typu powiązań jest więcej. Na giełdach większość obrotu jest wykonywana przez trading automatyczny. Łatwo można to zaobserwować, gdy nagle wydarzyło się coś negatywnego i wszystkie giełdy zaczynają spadać w tej samej sekundzie. Trading jest tak bardzo zautomatyzowany, że arbitraż jest praktycznie niemożliwy dla przeciętnego inwestora.
Na pewno kluczowy dla tego okresu był poniedziałek 09.03. Ropa otworzyła się wtedy ponad 20% luką w dół po weekendzie, na skutek braku porozumienia pomiędzy Arabią Saudyjską i Rosją w ograniczeniu produkcji. Wielu inwestorów wykorzystuje do tradingu na ropie instrumenty z dźwignią, co mogło skończyć się tragicznie przy takiej luce. Pewnie w wielu przypadkach tak było. Przykładowo przy dźwigni 30, strata wyniosła ponad 600% wielkości depozytu. Na pewno miało to też wpływ na duże spadki na giełdach tego dnia. Z jednej strony niskie ceny ropy wspomagają wiele gałęzi gospodarki poprzez obniżki kosztów działalności, jednak z drugiej strony są też branże, które na tym tracą. W tym okresie nikt nie liczył jak to odbije się na giełdzie w Warszawie, tylko każdy patrzyć na to co zrobią stany, czyli ile będzie tracić giełda w USA. Niestety dla nich niskie ceny ropy są złą informacją, bo USA jest dużym eksporterem czarnego złota. Występuje tam przemysł łupkowy, który jest dosyć drogi i w dodatku bardzo mocno zadłużony. Niskie ceny ropy powodują problemy z terminową obsługą zadłużenia, na czym tracą na pewno banki. Bankructwa w tej branży mogłyby skończyć się bardzo źle dla całej gospodarki USA, jednak rząd raczej by to tego nie dopuścił. Także efektem spadków cen ropy było także pogorszenie nastrojów na giełdach akcji i tym samym przyspieszenie spadków.
Fed ponownie obniżył stopy procentowe. Tym razem miało to miejsce 15.03 i stopy spadły z 1,0-1,25% do 0,0-0,25%, czyli aż o 1,0 p.p. Ponadto zwiększył QE, po czym bilans Fedu eksplodował. Inne banki centralne także przeszły na luźniejszą politykę monetarną. Niesamowite jest to, że nagle tego typu decyzje znacznie obniżające wartość pieniądza, zaczęły być tak łatwo akceptowane przez społeczeństwo. Dlatego tak ważne jest być elastycznym i śledzić na bieżąco rynki finansowe. Jeszcze na początku roku Prezes NBP Paweł Glapiński zapowiadał brak podwyżek i obniżek stóp procentowych do końca 2020 roku. Jednak sytuacja zmusiła go do pierwszej obniżki od pięciu lat i 17.03 obniżono stopę referencyjną z poziomu 1,5% do 1%, czyli o 0,5 p.p. Tym samym spadło oprocentowanie od kredytów bankowych, jednak z drugiej strony banki zaostrzyły wymagania. Oczywiście spadło także oprocentowanie od obligacji skarbowych, co minimalnie mogło poprawić sytuację budżetu państwa, który miał być mocno poturbowany przez załamanie gospodarki.
W tym okresie chyba jedyne na czym można było zarobić, to inwestycja w dolara, który dynamicznie umacniał się w tym okresie. Wzrost dolara był widoczny chyba do wszystkich walut na świecie. Frank szwajcarski oraz jen japoński traktowane są jako waluty safe heaven, czyli zyskują w sytuacji zwiększającego się ryzyka na świecie. Rzeczywiście tak jest, gdy pojawia się coś niespodziewanego. Jednak, gdy na horyzoncie widoczny jest kataklizm, zyskuje dolar. W tym okresie najprawdopodobniej amerykanie wycofywali środki z każdego miejsca, co dynamicznie umocniło dolara do wszystkich walut. Oczywiście najbardziej traciły waluty rynków rozwijających, w tym polska złotówka. Osłabienie się waluty o 10% w tak krótkim okresie zdarza się naprawdę rzadko. Podobnie traciło złoto w stosunku do dolara, co świadczyłoby o tym, że złoto w wycenie w złotówkach było mniej więcej na zero.
Na świecie większe zagrożenia występują średnio co kilka miesięcy. W ostatnich latach mamy niekończący się Brexit, wojnę handlową na linii Chiny-USA, zamieszki w Iraku, protesty w Hongkongu i wiele innych. Nawet epidemie zdarzają się raz na kilka lat. Pewnie każdy pamięta świńską grypę z 2010 roku, a teraz już pewnie każdy już słyszał o epidemii SARS z 2003 roku. Najczęściej tego typu wydarzenia wywołują risk-off na rynkach, po czym rynki się przyzwyczajają do panującej sytuacji i wracają na właściwy tor. Przez ostatnie 10 lat hossy w USA miało miejsce wiele tego typu wydarzeń i ostatecznie wszystkie spadki były wyciągane w górę. Początkowo grany był ten sam scenariusz. Jednak nigdy nie mieliśmy do czynienia z zamrożeniem gospodarki. Mimo, że miało to miejsce wcześniej w Chinach, to chyba nikt nie wyobrażał sobie, że tak samo będzie w Europie, czy w USA. Czas pokazał, że tak jak zawsze rynki wyprzedziły, to co miało się wydarzyć. Jedne z najbardziej dynamicznych spadków w historii musiały dyskontować naprawdę negatywny scenariusz. Mniej więcej w połowie marca państwa zaczęły wysyłać ludzi na kwarantannę, tym samym doprowadzając wiele branż do braku przychodów. Na pierwszy rzut został ograniczony transport pomiędzy państwami, co zabiło branże lotniczą. Zamknięto galerie handlowe, restauracje, szkoły, wiele usług. Taka sytuacja nie miała nigdy miejsca w nowocześniej gospodarce, więc nawet ciężko było szacować skutki tego działania. Oczywiście rządy zapewniały o pomocy finansowej dla firm, jednak nie było nawet opcji, żeby to uchroniło przed upadłościami i redukcją zatrudnienia. Gospodarczo najgorsze było przed nami, ale na rynkach finansowych niekoniecznie. W tym okresie mieliśmy najbardziej negatywne nastroje na rynkach, co można było poczuć aktywnie spekulując. Wielkość paniki była nie do opisania, a niektóre wyceny giełdowe prognozowały chyba koniec świata. Czy to był moment na kupno? Nikt nie przewidzi dołka, dlatego nie należy zakładać, że nie mogło być taniej. Jednak fundamentalnie okazji inwestycyjnych nie brakowało.Odbicie
Odbicie (20.03-29.05)
Czas pokazał, że połowa marca był to najlepszy okres inwestycyjny dla wielu aktywów. Inwestorzy, którzy zaczęli wtedy swoją przygodę z inwestowaniem doświadczyli zarobienia łatwych pieniędzy. Dane dotyczące nowych rachunków maklerskich w Polsce oraz aktywności użytkowników na takich platformach jak Revolut, Degiro i Robinhood pokazują, że nowych inwestorów było wielu w tym okresie. Czyżby tym razem „ulica” miała przechytrzyć profesjonalistów? Czas pokaże. Historia nas nauczyła, że „ulica” zawsze wchodzi na rynek oraz z niego wychodzi w najgorszym momencie, jednak teraz było kompletnie inaczej. Czyżby wyjątek potwierdzający regułę? W naszej ocenie chodzi o medialny szum. Zawsze na szczycie hossy media atakują nas informacjami o giełdach – jak łatwo zarobić. Gdy mamy dołek bessy o giełdzie nie mówi nikt. Teraz było bardzo głośno o giełdzie, co prawda w negatywnych nastrojach, jednak jak to mówią – nie ważne co, ważne, żeby mówili. Inwestorzy indywidualni wyczuli okazję i grubo zapakowali się w akcje (szacuje się, że na polską giełdę mogło trafić nawet 6 mld zł nowego kapitału). Co ciekawe, profesjonaliści niekoniecznie.
Tak silne odbicie na rynku zawdzięczamy przede wszystkim wsparciu finansowym przez rządy oraz dodrukowi pieniędzy przez banki centralne. Dołek na SP500 zbiegł się z największym wsparciem finansowym rządu USA dla obywateli w historii, który wyniósł aż 2 bln USD. Oczywiście był to pierwszy pakiet, potem były kolejne. Skala wsparcia dla firm oraz społeczeństwa, czyli tzw. „helicopter money”, osiągnęła niespotykane dotąd rozmiary. Poskutkowało to odbiciem na giełdach w kształcie V. Oczywiście gospodarka nie odbija tak szybko, jednak należy pamiętać, że giełda dyskontuje przyszłość i skala wsparcia w tym kryzysie jest tak duża, że kompletnie odwróciła sytuację. Łatwo jest teraz o tym pisać, jednak pod koniec marca oraz w kolejnych tygodniach sytuacja niebyła wcale klarowna. Pandemia dopiero się rozpoczynała, a najgorsze dane gospodarcze w historii dopiero miały napłynąć na rynek. Liczba zachorowań rosła i nie było widać rozwiązania sytuacji i wyjścia z zamknięcia gospodarek, aby nie zwiększyć zachorowań. Na szczepionkę mieliśmy czekać rok, a nawet i dłużej. Większość analityków spodziewała się przetestowania marcowych minimów, jednak nigdy tego nie doczekaliśmy. Ci, co czekali na pierwsze sygnały odbicia w gospodarce, przegapili cały ruch wzrostowy na akcjach. Pamiętam te wpisy profesjonalnych inwestorów, że jest to moment na edukację i nie należy łapać spadających noży. Według większości odbicie na giełdach miało trwać miesiącami. Krótko mówiąc, spodziewali się powtórzenia schematu z każdego kryzysu. Szybkie spadki, po czym długie odbicie. Teoretycznie postępowali dobrze, jednak to zawsze rynek decyduje, kto ma racje. Ten kryzys, a w zasadzie krach, był inny. W 2008/2009 dodruk pieniądza trafił na rynek dopiero po miesiącach spadków, jednak tym razem banki centralne zadziałały błyskawicznie i to zdecydowało o tak szybkim odbiciu. Ten post powstaje w czerwcu, czyli w miesiącu, w którym niektóre indeksy giełdowe odrobiły już całość spadków. Czas pokazał, że kto zaryzykował i kupował w marcu, to zarobił szybkie kilkadziesiąt procent. Jednak proszę nam wierzyć, nie było to łatwe, przede wszystkim dla doświadczonych inwestorów, którzy dobrze rozumieli obecne wtedy ryzyka. Nowi inwestorzy nie do końca rozumieli z jakimi ryzykami mamy do czynienia, co pozwoliło im łatwiej podejmować decyzje.
W analizowanym okresie najwięcej dały zarobić SP500 i DAX30. W SP500 największy udział mają spółki technologiczne, takie jak Apple, Alphabet (Google), Microsoft, Amazon, Netflix, Facebook. Spółki te nie dotknął mocno lockdown, a nawet niektóre z nich na tym zyskały. Moc niemieckiego indeksu DAX30 już jest trochę zastanawiająca, przecież to głównie spółki starej gospodarki. Być może jest to spowodowane tym, że Niemcy stosunkowo bardzo dobrze poradzili sobie z pandemią i niemiecka gospodarka jest jedną z najmocniejszych w Europie. Na pewno udział banków oraz spółek turystycznych jest niewielki w indeksie, więc być może to wystarczyło, żeby ten indeks podążał za SP500. Proszę pamiętać, że większość obrotu jest kreowana przez algorytmy i Niemcy oraz USA zaliczają się do rynków rozwiniętych i tym samym często ich giełdy zachowują się podobnie. Polska giełda zalicza się do emerging markets i tym samym jest w innym „koszyku”.
Warszawski parkiet charakteryzuje się tym, że ogromny wpływ na główny indeks WIG mają banki oraz spółki starej gospodarki (przemysłowe, energetyczne). Spółki nowej gospodarki (informatyczne, biotechnologiczne, technologiczne) mają niewielki udział w indeksie. Co ciekawe, CD Projekt w ostatnich miesiącach stał się największą spółką na polskiej giełdzie. Jest to wydarzenie historyczne i może to dopiero początek trendu zmiany naszej giełdy na lepsze. Porównując wyniki WIG i indeksu bazowego (SP500) można wysnuć wnioski, że polska giełda zachowała się znacznie gorzej podczas odbicia. Jednak to nie do końca prawda. Po pierwsze, polska giełda odbiła wcześniej i we wcześniejszym analizowanym okresie zachowała się kilka procent lepiej. Po drugie, w dużej mierze to kwestia sektorów, które największy mają wpływ na indeks. Jeśli przeanalizujemy indeksy mWIG40 i sWIG80, to zobaczymy, że indeksy te dały zarobić więcej od WIG20, który ma największy wpływ na WIG. Podsumowując, najbardziej odbiły sektory najmniej narażone na zagrożenia pandemii, czyli spółki technologiczne, biotechnologiczne, e-commerce. Najgorzej zachowywały się spółki z branży turystycznej, linie lotnicze, spółki odzieżowe, banki. Indeksy WIG i WIG20 urosły mniej od SP500, jednak nie należy na podstawie ich oceniać naszej giełdy, bo wiele spółek (przede wszystkim gaming) dały bardzo dobrze zarobić w ostatnich miesiącach. Zawsze najważniejsza jest selekcja spółek i w tym okresie naprawdę polska giełda dała wiele możliwości do zarobienia pieniędzy.
Złoto z pewnością spełniło swoją funkcję aktywa „safe heaven” podczas ostatnich miesięcy. Pozwoliło uchronić wartość kapitału inwestorów, a nawet dało dobrze zarobić. W okresie spadków na giełdach traciło znacznie mniej od akcji, a w fazie odbicia, również dało zarobić. Alternatywą inwestycji w złoto fizyczne lub instrumenty pochodne oparte na fizycznym złocie, są spółki wydobywcze. Ich zmienność jest znacznie większa niż samego złota, co jest wynikiem dźwigni operacyjnej. Spółki te dały bardzo dobrze zarobić w od połowy marca, znacznie lepiej od samego złota. Na złoto należy patrzeć jednak długoterminowo i ważniejsze jest, jak będzie zachowywać się w kolejnych miesiącach, bo potencjał ma ogromny. Bilanse banków centralnych znacząco wzrosły poprzez dodruk pieniądza, a dodatkowo rządy zdecydował się na „helicopter money”. Oczywiste jest, że pieniądze muszą stracić na wartości poprzez te działania. Już wielu inwestorów podchodzi do gotówki mówiąc, że „gotówka ich parzy”, co oznacza, że wolą zainwestować w cokolwiek niż trzymać pieniądze na rachunku bankowym. Obecnie inwestycja w obligacje przy zerowych stopach procentowych nie jest dobrym rozwiązaniem. Także pozostają już drogie nieruchomości, drogie akcje, obligacje z niską rentownością, surowce i metale szlachetne. Jeżeli gospodarki jednak nie odbiją dynamicznie, to surowce mogą nie zyskiwać na wartości, skoro zapotrzebowanie na nie będzie niższe. Wydaje się, że najatrakcyjniejszą alternatywą wciąż są metale szlachetne. Analitycy prześcigają się w coraz to wyższych prognozach cen złota, jednak czas pokaże, czy rzeczywiście była to dobra inwestycja. Alternatywą do złota może być srebro, które jest połączeniem metalu przemysłowego i metalu szlachetnego. Nasz artykuł o srebrze znajdziecie pod tym linkiem.
W analizie międzyrynkowej nie można pominąć dolara. Jego siłę bardzo dobrze odzwierciedla para USDPLN, bo zdecydowanie większy wpływ na kurs tej pary ma dolar niż wewnętrzne czynniki z Polski. Oczywiście zmienność na walutach jest najczęściej niższa niż na innych aktywach, więc wykres USDPLN na powyższym wykresie stóp zwrotu wygląda płasko, jednak to tylko kwestia skali. W ostatnich miesiącach zmienność na rynku walutowym była wysoka. Podczas potężnego spadku giełd tradycyjnie zyskiwał dolar. Gdy nastroje się poprawiły, dolar tracił. Szczyt na parze USDPLN mieliśmy 23 marca, a od 18 maja było widać wyraźne osłabianie się dolara. Nie do końca można określić czemu akurat 18 maja zaczął się, tak mocny ruch osłabienia dolara, jednak sam kierunek patrząc na inne rynki, nie powinien być zaskoczeniem. W momencie, gdy spadło ryzyko na rynkach, dolar tracił, a zyskiwały przede wszystkim waluty rynków rozwijających, w tym Polski. Co ciekawe, nawet obniżki stóp procentowych w Polsce nie były w stanie wywołać osłabienia się złotówki. NBP stwierdził, że zbyt silny złoty spowoduje wolniejsze odbicie w gospodarce. USA zdecydowało się chyba na największy dodruk pieniędzy ze wszystkich gospodarek, co nie może być dobre dla dolara. Negatywnie na dolara wpłynęły też na pewno ostatnie zamieszki pod hasłem „Black Lives Matter”. Ciekawe jest, w którą stronę podążą waluty w kolejnych miesiącach. Kluczowe jak zawsze będzie zachowanie na EURUSD i tą parę należy zawsze obserwować w pierwszej kolejności.
Mimo wszystko, to z okresu odbicia na rynkach, do historii jako pierwsze przejdzie zachowanie cen ropy. W kwietniu 2020 roku, na naszych oczach tworzyła się historia. Pierwszy raz ceny ropy spadły poniżej zera. Było to blisko comiesięcznego rolowania kontraktów, kiedy to inwestorzy posiadający kwietniowe kontrakty, aby je zrolować, musieli je sprzedać i odkupić kolejną serię. Okazało się, że nie ma komu ich sprzedać i tym samym znieśli cenę poniżej zera. Gdyby pozostawili kontrakty do wygaśnięcia, to musieliby odebrać ropę fizycznie, a już nie było jej gdzie składować. Większość brokerów nie była technicznie przygotowane na spadek ceny poniżej zera i musieli zawiesić notowania ropy. Sytuacja ta przejdzie do historii. Ostatecznie notowania ropy bardzo mocno odbiły i pod koniec maja ropa była notowana powyżej 30 USD za baryłkę.
Na koniec przydałoby się krótkie podsumowanie. Chyb nikt nie przewidział, jak zachowają się rynki finansowe w nowych okolicznościach. Dla większości osób, skala oraz dynamika spadków były kompletnym zaskoczeniem. Ci, co mieli rację na początku, że czekają nas duże spadki, kompletnie nie spodziewali się tak szybkiego odbicia. Na samym dole krachu zdecydowana większość uważała, że po odbiciu będzie jeszcze czas, aby dołączyć do wzrostów, bo pojawi się jeszcze duża korekta, a może nawet retest ostatniego dołka. Optymiści jednak już w połowie wzrostów przestawiali się, że wzrosty są zbyt szybkie i trzeba uważać. Nawet sam Warren Buffett słynny z powiedzenia „bądź chciwy, gdy inni się boją”, sprzedawał udziały w liniach lotniczych i bankach. Także racji nie miał chyba nikt. To tylko potwierdza, że nikt nie jest w stanie przewidywać, co wydarzy się na rynkach finansowych i dlatego najważniejsze, żeby zawsze mieć swój plan działania. Ponadto bardzo ważne jest zarządzanie kapitałem, aby nie ryzykować zbyt wiele. Nie ma rzeczy niemożliwych, co pokazało nam kwietniowe zachowanie kursu ropy naftowej. Warto poznać przeszłość, aby móc przewidywać przyszłość i właśnie dlatego powstał ten artykuł. Także wykorzystajcie tę wiedzę mądrze!